Strona Parafii p.w Matki Bożej Fatimskiej
Kliknij aby przejść do strony |
Brat Mariusz, szaleniec Boży w koszulce z ojcem Pio
Brat Mariusz, szaleniec Boży w koszulce z ojcem Pio
Kiedyś słuchał Kazika i jeździł na Woodstock. Teraz nadal tam jeździ, jako zakonnik. Biega też maratony, jest trenerem
piłki nożnej. Brat Mariusz Leszczak, kapucyn, twierdzi, że ewangelizować można wszędzie.
Zdarzają się Bratu kryzysy podczas maratonu?
Oczywiście. Pierwszy półmaraton, 21 kilometrów, biegłem zupełnie bez picia.
Dlaczego?
Zapomniałem, i zasłabłem. Kiedy indziej na maratonie miałem kryzys na 36 kilometrze. To się często zdarza biegaczom. Wtedy wszystko może się zdarzyć zerwanie ścięgna, zwichnięcie kostki, może wysiąść serce. Kiedy ten moment minie, to potem już się dobiegnie. Na tym 36. kilometrze tak mi się uda trzęsły, że nie mogłem biec dalej.
I co, Brat nie skończył biegu?
E, no nie. Przeszedłem się dwa trzy kilometry i dobiegłem. Tak samo było, kiedy zasłabłem. Odpocząłem i pobiegłem. Trochę gorszy czas był, ale do mety dotarłem. Bieganie uczy charakteru.
Twardym trzeba być?
Nie miętkim... jak w "Kilerze" (śmiech). Bieganie pomaga nie tylko odpocząć, wyrzucić z siebie toksyny. Ono także uczy takiego zawzięcia się, systematyczności, punktualności. To się potem przekłada na codzienne życie. Bo żeby przez pół roku codziennie biegać godzinę, żeby potem móc wystartować w maratonie, trzeba się zawziąć. Żeby co niedzielę robić 25 kilometrów, trzeba być systematycznym. Ale też szaleńcem… szaleńcem Bożym.
Co na to maratończycy ateiści?
Spotkałem takich. Nawet ewangelizowałem ich w trakcie maratonu.
Biegnąc?
Oczywiście. Rok temu biegło nas pięciu w koszulkach z Jezusem i napisem: "Ujrzał i uwierzył". Ludzie nas mijali, z niektórymi zaczęliśmy rozmawiać. W tym właśnie ten ateista...
Rozmawiać biegnąc maraton?
Pierwsze 20 kilometrów biegnie się wolno. Więc atmosfera jest piknikowa. Z jednym AA zdążyłem zrobić w ciągu tych dwóch godzin normalny miting. Opowiedział mi o sobie, swojej rodzinie. Taka ewangelizacja podczas biegu. Zagadał mnie też właśnie ten ateista. Rozmawialiśmy przez godzinę.
I co, nawrócił go Brat?
Aż tak to nie… To był człowiek, który obraził się na Kościół. Ale otwarty na dyskusję. Pytał zaczepnie: to co, nie macie co robić, że biegacie? Ale porozmawialiśmy sobie bardzo konstruktywnie. Wyszło, że obaj pracujemy w instytucjach, które pomagają ludziom. Przeżywał właśnie kryzys.
Ludzie, którzy pracują w takich miejscach, mają takie momenty "wyssania". Brat też?
Jasne, że miałem. Wtedy jedno, dwa kółka wokół Błoń pomagają mi wyrzucić złość, agresję, frustrację. Wyrzucić to wszystko, co się na mnie zatrzymuje, kiedy przychodzą do mnie bezdomni ze swoimi problemami. Takich rozmów jest kilka w ciągu dnia, i one są ciężkie od emocji.
Jest Brat przemakalny?
Pewne rzeczy we mnie zostają. Nie potrafię włączyć maksymalnych zabezpieczeń, by nie dopuszczać emocji tego człowieka, który przychodzi ze swoim problemem. To by było nieuczciwe. Żeby mu realnie pomóc, muszę wejść w jego buty. Nosić w sobie jego emocje. Nie chodzi o wpadanie w depresję, ale…
Zdarzyło się Bratu płakać, mieć doła po takim spotkaniu ?
Tak. To chyba naturalne. Ważne, żeby tych emocji nie wylać na spotkaniu.
Dlaczego? Bo ten człowiek pomyśli, że Brat jest słaby?
Dla jego dobra. On może płakać, my powinniśmy pomóc. Dlatego też w Dziele Pomocy św. Ojca Pio pracujemy z całym zespołem specjalistów: pracowników społecznych, psychiatrów, lekarzy, prawników, pedagogów, asystentów rodziny, terapeutów. Każdy z nich niesie naszym podopiecznym konkretną pomoc.
Co było pierwsze: zakon i pomaganie czy bieganie?
Powołanie było pierwsze.
Kiedy?
Wychowałem się w rodzinie średnio katolickiej praktykującej,
ale niezbyt regularnie. Jako młody człowiek buntowałem się. Trafiłem do oazy…
Bunt w oazie?!
Nie. Buntowałem się wcześniej.
Słuchając głośnej muzyki, może wpinając jakieś agrafki?
Byłem trochę punkiem…
Słuchało się Dezertera?
Dezertera, VooVoo, Kazika, Kultu. Jeździłem na festiwal Woodstock. Kiedy się buntowałem, pojawiła się na mojej drodze wspólnota, która miała inne wartości. Prowadził ja nieco szalony ksiądz z długimi włosami (śmiech). To człowieka jarało. Są ludzie, którzy mówią o miłości inaczej. Dlatego myślę, że dzisiaj Kościół to małe wspólnoty ludzi w parafiach. Tam się uczymy miłości, przebaczania. Ten ksiądz zainspirował nas do ewangelizacji na ulicach. Były lata 90., a my wyszliśmy na ulice i i mówiliśmy ludziom.
Że Jezus jest w porządku?
Właśnie.
Jak reagowali ludzie?
Normalnie. Jedni przeklinali, inni się cieszyli, że w końcu ksiądz wyszedł na ulicę pogadać.
Ile brat miał lat wtedy?
20.
Późno. Nie było seminarium po maturze?
Skończyłem zawodówkę, zawód: elektromonter urządzeń elektronicznych, a potem liceum dla dorosłych z maturą. Tam chodzili ludzie, którzy mieli trudności, młode dziewczyny w ciąży. Dlatego oaza była dla mnie dobrym źródłem uczenia się miłości do drugiego człowieka. W szkole ciężko o to było. Do dziś, kiedy jadę do domu, czuję się jak w pracy. Rówieśnicy ze szkoły mówią: jak żyć? Rozwaliło nam się, jesteśmy po rozwodzie, co z dzieciakami? Niełatwe sprawy.
Kiedy przyszło powołanie?
Nie było wielkiego "bum!" Bóg przeprowadził mnie do siebie przez innych ludzi. Krok po kroku. To oni, ich świadectwo, pokazało mi go. Powoli, powoli, rodziło się to powołanie. Wcześniej byłem wierzący, ale to była taka… polska średnia.
Przyszło powołanie, przeszedł bunt, ale Woodstock pozostał...
Pod koniec lat 90. byłem pierwszy raz jako świecki. Potem zacząłem jeździć jako zakonnik, na przystanek Jezus. Jeżdżę co roku,
postanowiłem to sobie kiedyś. W ciągu tych lat obserwuję, jak ten festiwal się zmienia. Teraz są dyskonty w środku miasteczka
namiotowego, ogrodzone "osiedla" z ochroniarzami dla tych, którzy chcą mieć spokój. Przyjeżdżają dzieciaki z dobrych rodzin, mogą sobie robić co chcą. Ale niesamowite jest to, że oni sami do nas przychodzą, chwytają cię za rękaw. Łamią barierę. Na lekcji religii, w kościele, kontakt z księdzem jest utrudniony, daleki. A tam, jesteśmy na ich terenie. Oni szukają kontaktu. Nie ujdę 10 metrów i już mam trzy osoby, które mnie zaczepią, chcą porozmawiać. Młodzi ludzie, ludzie z tego niby antykościelnego pokolenia. Po to jest ksiądz na tym
placu, żeby oni mogli przyjść i porozmawiać. Mamy tam dyżury, 24 godziny na dobę.
O czym z Bratem rozmawiają?
Chcą jakiejś rady. Przyszła para 20latków.
Byli zaręczeni i chcieli wytrzymać bez współżycia do ślubu. Trzeba ich było podtrzymać, upewnić, że związek małżeński wart jest takich poświęceń. Inni rozmawiają o problemach. Przyszedł raz mężczyzna po przejściach. 30 lat,
stracił pracę, krzyżowe uzależnienie narkotyk ialkohol. I mówi mi, że przyjechał na Woodstock popełnić samobójstwo, w ostatnim dniu festiwalu.
Co mu Brat powiedział?
To było tydzień przed festiwalem, dopiero montowaliśmy krzyż. On miał grać na festiwalu, a po koncercie chciał ze sobą skończyć. Przyszedł do mnie raz, potem drugi, trzeci. Rozmawialiśmy. Najważniejsze było, żeby mi zaufał. Potem rozmawiały z nim siostry, inni ewangelizatorzy. Miał cały czas wypełniony, nie miał więc czasu na to, żeby ćpać. Wiedział, że jak do nas przyjdzie, zawsze ktoś na niego czeka. Opowiadał o swoim życiu. Strasznym, pełnym cierpienia. I ... udało się. Nie popełnił samobójstwa, po festiwalu pojechał do ośrodka sióstr, mógł nie wracać do swojego miasta, gdzie miał kolegów i gdzie by pewnie do ćpania wrócił. Miałem z nim kontakt jeszcze przez rok. Takich rozmów, takich osób jest naprawdę dużo. To jest piękne, że możemy im realnie pomagać.
Ma Brat wrażenie, że z racji wieku łatwiej jest do nich dotrzeć? Bo wie, kim jest Kazik, boBrat jest przyzwyczajony, że go
wierny łapie za łokieć, a nie całuje w rękę?
Myślę, że tak. Tak samo jak pomaga mi środowisko, w którym wyrosłem, szkoła, liceum dla dorosłych, oaza.
A piłka? Gra Brat od dawna?
Od dziecka.
Na jakiej pozycji?
Najpierw bramkarza, potem obrońcy, a teraz na środku ataku.
Agresywnie czy ewangelicznie?
(śmiech) Trzeba spytać przeciwników. Ostatnio podczas meczu zderzyłem się z jednym z naszych bezdomnych kolanami i leczę tę
kontuzję… To było dwa miesiące temu, podczas rozgrywek naszego klubu piłkarskiego osób bezdomnych Piorun.
Piorun?
Pio jak ojciec Pio, nasz patron, run, jak z angielska biegać. Sami wymyślili tę nazwę.
Fajna.
Prawda? Najpierw luźno graliśmy, potem powstał regularny zespół. Działamy od czerwca 2014 roku.
Brat jest trenerem?
Tak. Trenujemy co dwa tygodnie.
Sukcesy?
W wakacje graliśmy mecz z kapucynami. Wynik 5:5. A potem z podopiecznymi schroniska albertynów w Krakowie, wygraliśmy 11:2.
Najbliższy mecz jest 21 lutego, z chłopakami z wyższego seminarium duchownego. Czyli młodzi kontra starsi i schorowani bezdomni. To
będzie wyzwanie! Wyzwaniem jest nie tylko piłka, prawda? Brat zakładał tez razem z bezdomnymi Dyskusyjny Klub Filmowy.
Trzy lata temu, DKF Loretanin.
Nie mają dachu nad głową, to po co im filmy?
Trzeba przełamywać stereotypy. Bezdomni są różni. Na DKF przychodzą młodzi, ale też panowie po 80tce.
Oni chcą się integrować,
rozmawiać, dyskutować. Izolacja społeczna to doświadczenie ich wszystkich. Bardzo chcą z niej wyjść, stworzyć wspólnotę, relację. A film
łączy. Sami robią bilety, załatwiają plakaty. Dla nich, osób poza społeczeństwem, to krok w stronę normalności, otwarcia. Byłem
zdziwiony, jakie dyskusje może wywołać zwykły film. O wolności, miłości, o wykluczeniu. Pewne sceny mogą tak zapaść w pamięć, że staną się impulsem do zmiany. Takie niby nic. Oni to przeżywają, noszą z sobą, i nagle zaczynają się zmieniać.
Film może zmienić życie?
Oczywiście. Tak jak udział w maratonie.
Startuje Brat w tym roku w półmaratonie Marzanny?
Na razie leczę kontuzję. Od lekarza mam zalecenie, trochę to upokarzające, że mogę biegać tylko 6 kilometrów, i to z przebieżkami (marszem). Ale jest taki dystans na maratonie, 10 km...
No i?
Pobiegnę… Przynajmniej te 10 kilometrów!
Brat Mariusz Leszczak
Kapucyn w krakowskim klasztorze. Ma 35 lat, pochodzi z Zielonej Góry. Działa w Dziele Pomocy św. Ojca Pio, które kompleksowo pomaga bezdomnym. Jest m.in. trenerem drużyny piłkarskiej bezdomnych Piorun i opiekunem Dyskusyjnego klubu Filmowego Loretanin. Biega maratony, m.in. w intencji osób bezdomnych.