Czy handel ludźmi istnieje naprawdę?

Czy handel ludźmi istnieje naprawdę

Czy handel ludźmi istnieje naprawdę?Czy to już zaprzeszła historia? A może tylko fikcyjne wątki z sensacyjnych filmów z przesadzoną dawką okrucieństwa? Czasem można odnieść wrażenie, że pomimo alarmujących faktów nie chcemy przyjąć do wiadomości, że jest to problem na skalę światową, który rozprzestrzenia się w zatrważającym tempie, a co więcej dotyczy nie tylko odległych terenów, ale ma miejsce także u nas w Polsce, może nawet obok nas.

            Pomimo trudności, jakie stwarza pozyskanie kompletnych danych statystycznych, mówi się o 27 milionach współczesnych niewolników. To oznacza, że dzisiejszy świat nie uporał się z porzuconym w poprzednich wiekach niewolnictwem, a wręcz przeciwnie znajduje nowe, czasem jeszcze bardziej perfidne i wynaturzone jego formy. Ogromne zyski, ok. 30 do 40 miliardów dolarów, stanowią po handlu bronią i narkotykami największe źródło zarobków zorganizowanej przestępczości, ale... Czy tylko żądza pieniędzy stanowi siłą napędową handlu ludźmi? Handlarze sprzedają to, co inni chcą kupić i tak np. rocznie od 50 do 150 tys. kobiet jest sprowadzanych do Zachodniej Europy i wykorzystywanych w prostytucji. Problem ten dotyka również Polski i trudno oszacować jego rzeczywistą skalę. Posiadane dane są tylko wierzchołkiem góry lodowej.

            Wróćmy jednak do samej definicji handlu ludźmi – czym właściwie jest? Mówiąc skrótowo jest to użycie człowieka dla korzyści innych, któremu towarzyszy naruszenie praw i godności osoby ludzkiej.Wyzysk ten jest związany ze stosowaniem przemocy psychicznej i fizycznej, w postaci gróźb, zastraszenia, bicia, gwałtów i obrażania uczuć. Może to być także wykorzystanie różnego rodzaju form przymusu, uprowadzenia, oszustwa, nadużycia władzy, czy słabości. Handlarze żerują na psychicznym i fizycznym ubóstwie człowieka, czyniąc z niego źródło dochodu. Współczesne niewolnictwo przybiera różne formy: praca przymusowa często w nieludzkich warunkach, wykorzystanie w przemyśle erotycznym, zmuszanie do prostytucji, żebractwa, do popełniania przestępstw, przymusowe małżeństwa, handel organami i inne formy wykorzystania.

            W opinii społecznej bardzo często ofiary handlu ludźmi postrzegane są jako naiwne, szukające przygód, winne tego, co się wydarzyło. Bez wątpienia, ważna jest czujność, wiedza i rozsądek. Jednakże upraszczanie w stylu: „sami są sobie winni” – jest często bardzo mylne i krzywdzące wobec ofiar. Ich historie pokazują niestety, że mogłoby się to także nam przydarzyć. Wiele z tych osób szukało normalnej pracy, mając nadzieję na lepsze życie. Wiele wierzyło, że trafia im się dobra okazja. Wiele młodych kobiet zostało uwiedzionych na tzw. metodę loverboy („na miłość”), by potem przeżywać nie tylko rozczarowanie, ale życiowy dramat. Nie mamy prawa ich sądzić – oni też chcieli żyć i wierzyć w swoje szczęście. Nie wolno nam natomiast zamykać oczu na ich biedę, czy bagatelizować krzywdy, której doznają. Naszym obowiązkiem jest przeciwdziałać dzisiejszym formom niewolnictwa.

W ostatnim czasie dane mi było pracować w międzynarodowej organizacji SOLWODI, – czyli „Solidarność z kobietami w potrzebie”. Trafiały do nas (czyli do naszego punktu konsultacyjnego i domu schronienia) ofiary handlu ludźmi i przymusowej prostytucji. Były to dziewczyny z różnych krajów Europy i Afryki np. z Rumunii, Bułgarii, Albanii, Czech, Ukrainy, Nigerii, z Polski…

Wstrząsające historie, każda inna, a w jakiś sposób do siebie podobne. Zazwyczaj proponowano im zwyczajną i dość korzystną pracę. Po przybyciu na miejsce, zabierano dokumenty, zastraszano i zaczynało się tzw. „łamanie ofiary”– groźby, bicie, gwałty, fizyczne i psychiczne znęcanie się. Upokorzone, traktowane jak towar kobiety były zmuszane do prostytucji. Obchodzono się z nimi nieludzko. Słuchając ich historii, chciało się wołać: Jak to możliwe?!

            W mojej pracy z ofiarami handlu ludźmi jasno zobaczyłam, że ich cierpienie nie kończy się wraz z uwolnieniem z rąk oprawców. Kobiety wyrwane jakby ze szponów samego piekła, musiały przebyć długą i trudną drogę, by zacząć normalnie funkcjonować i odzyskać chęć życia. Zmagały się z różnymi dolegliwościami: z depresją, nocnymi koszmarami, prześladującymi ich obrazami z przeszłości, lękiem o życie swoje i swoich bliskich, z mocnym poczuciem wstydu i wmawianej im przez handlarzy winy. Do tego dochodziło pytanie – co dalej? Czy da się jeszcze po tym wszystkim ułożyć życie? Największym jednak spustoszeniem była utrata poczucia godności i żal, że ktoś wtargnął w ich życie i je zniszczył. Tutaj praca była ogromna! Wciąż żywo pamiętam wiele rozmów, jak tę z młodą Albanką, sprzedaną przez swojego męża do domu publicznego w Niemczech. Nie mogła się pogodzić, że „okradziono” ją z marzeń, z zaufania do ludzi, że już na zawsze będzie nosić na sobie to piętno. Wiedziała, że niektórych konsekwencji nie da się odwrócić. Stella potrzebowała wiele wsparcia i dobroci, by mogła na nowo zaufać i cieszyć się własnym życiem.

Odzyskanie mocy, aby żyć, decydować o sobie i patrzeć z nadzieją w przyszłość, znaczyło w odniesieniu do każdej osoby coś innego. Choć jako organizacja miałyśmy wypracowane programy reintegracji dla naszych podopiecznych, to oczywiście nie było gotowych szablonów. Wdrażanie się do normalnego rytmu życia, pokonywanie lęków, podjęcie terapii, nauki, pracy było bardzo potrzebne, ale to co najistotniejsze działo się często poprzez zwyczajne bycie z osobą, przez życzliwe gesty i długie rozmowy przy herbacie. Tak poznawałam wiele obaw, tęsknot i nadziei tych dziewczyn. Któregoś razu uczyłam młodą Nigeryjkę piec ciasto. Biszkopt się udał, pachniało w całym domu, a Nora zadowolona powiedziała: „Kiedyś też będę miała dom i będę piekła ciasto dla moich dzieci”. Jaka radość – to przecież oznaki „zdrowienia”. Zaczęła „chcieć”! Jeszcze niedawno odmawiała wszelkiego kontaktu i otępiałym wzrokiem patrzyła w ścianę.

To były najpiękniejsze chwile i doświadczenia, widzieć jak osoba wraca do życia i zaczyna wierzyć, że nie wszystko jest stracone. Oczywiście nie działo się to tak szybko i niekażde zmaganie kończyło zwycięstwem. Niestety. Ale to właśnie w tym miejscu chciałabym powiedzieć, że w mojej misji nigdy nie czułam się sama. Wiedziałam, że Bóg pierwszy jest zatroskany o to, by przywrócić każdego do życia. Ja natomiast starałam się zamieniać często przeżywaną bezsilność i bezradność w siłę modlitwy. Bóg zna przecież drogi do tych zakamarków serc, gdzie nikt inny nie może dotrzeć. ON ma moc czynić wszystko nowe.

 

Na koniec chciałabym prosić każdego z Was: Nie dajmy sobie wmówić, że nie możemy nic zrobić dla ofiar handlu ludźmi! Możemy! Każdy z nas może szukać sposobów, jak się przeciwdziałać współczesnemu niewolnictwu i być wsparciem dla tych, którzy cierpią z tego powodu. Wśród wielu form pomocy jest modlitwa, która ma wielką moc wyprowadzić z udręczenia ku wolności, ze śmierci do życia.

            Już w najbliższym czasie będzie bardzo konkretna możliwość włączenia się w modlitewną akcję i             wspólnie wołać o miłosierdzie dla ofiar handlu ludźmi i sprawców i ich cierpienia.                                                                                            

s. Joanna Lipowska

                                                                         Franciszkanka Misjonarka Maryi

 

Ostatnia msza o. Pio

 

Ostatnia msza Ojca Pio

Nagranie z ostatniej Mszy Świętej sprawowanej przez Ojca Pio 22 września 1968 roku.

Ciekawe strony

Golgota Młodych